Na śniadanie kawa przelewowa - poznałam, oj nie ze mną te numery! Ale przemilczałam fakt doceniając wybór produktów na śniadanie. Normalnie w Italii są to słodkie bułki, rożki bądź tosty z dżemem, czyli ogólnie lekko i na słodko. Ski pass, który wykupiliśmy obejmuje trzy różne miejscowości, ale dziś zdecydowaliśmy się na osławione Bormio. Stolica zawodów narciarski i wód termalnych. Prawdziwy skarb Lombardi. Ciepłe poranne promienie tak pięknie oświetlały stoki... Zachęcający początek ;) Bormio było jednak wyzwaniem. Pierwsza bitwa rozegrała się z moim lękiem wysokości. Przez dosyć strome nachylenie tej części stoku każdy zjazd przyprawiał mnie o szybsze bicie serca, horyzont rysował się tak jakby w tym miejscu była ogromna przepaść. I tak przy każdym zjeździe. Co więcej, dość zachowawczo decydowaliśmy się głównie na czerwone trasy, jednak stoki okazały się bardziej wymagające, miejscami nawet niektóre ściany mogłyby być zakwalifikowane jako czarne. Toteż dzień na stoku zakończył się wcześniej niż planowaliśmy. Decyzję wymusiła także fatalna jakość tradycyjnego narciarskiego 'napoju' Bombardino :D Jakby jeszcze tego wszystkiego było mało zostaliśmy przydzieleni na czas posiłków do stolika z dwoma szpakowatymi cwaniakami z Warszawy. Uszy mi więdną momentami, ale mój duch ma ubaw :D
ps. Śnieg odbija światło jakby pod pokrywą zamontowano tysiące maleńkich światełek. Mieni się z każdej strony, skrzypi, ba! wręcz trzeszczy pod butami, a jego kolega mróz szroni nam auta nad ranem. Jest pięknie, bo mroźno, bo słonecznie, bo włosko.