Cóż to był za odcinek! Żąglowaliśmy państwami - raz Italia, raz Szwajcaria, nadzieja na powrót do Italii, a tam znów Szwajcaria. Kiedy zawiedzeni stanem aktualizacji Heli Wspaniałej (czyt. GPS) zapytaliśmy Szwajcara o drogę utrzymywał, że jedziemy w dobrym kierunku. A warto nadmienić, że wspinaliśmy się w kurtynie świeżego, zdradliwego śniegu, na wysokość ok 2000 metrów n.p.m. Była to długa chwila grozy, kiedy pojawił się znak pouczający o założeniu łańcuchów na moment zwątpiliśmy. Ale autko i dzielny kierowca się nie poddali :) I tak udało mi się zwiedzić kawałek Szwajcarii. Nie było zegarków, ani czekolady, nie wspomnę juz o scyzorykach, ale przejazd główną drogą o szerokości 2 m przez kolejne wioski był bezcenny. Architektura i klimat jak z minionej epoki, wszystkie sklepy pozamykane... A na koniec czekał nas 4 km tunel do Livigno (opłata 35 euro w dwie strony). Kamienny tunel, równie wąski jak drogi, którymi własnie przemierzaliśmy ten kraj, okazał się przeżyciem godnym samochodowej wspinaczki na 'Mont Everest'. Nie płaciliśmy kartą Mastercard, ale wspomnienia są bezcenne :)