Jako, że nasz samolot miał lekkie opóźnienie musiałyśmy się sprawnie przeprawi c przez gąszcz bramek na berlińskim lotnisku, żeby zdążyc na samolot do Goeteborga. I tu złoże ten krótki pean na cześc niemieckich oznakowań i ogólnie fenomenu, który można śmiało okreslic jako ‘ordnung muss sein’ :D Kiedy już wygodnie zasiadłyśmy w fotelach z niecierpliwością oczekując kolejnej porcji coli i snikersa, okazalo się, że nasz współtowarzysz jest Polakiem, który mieszka w tymże uroczym mieście do którego się udajemy. I się zaczęło. Powtórka z Turcji. Niezwykle szczere chęci tego człowieka równoważyły najżarliwszą z nadgorliwości i nieświeżą fizjonomię (okazało się, że pan Janusz miał problemy z autem i ostatecznie nie zaznał wiele snu, ani wiele kąpieli przez ostatnią dobę). Mama nie wahała się podsumowac, że te 50 min rozmowy z naszą alfą i omegą skutecznie ją zniechęciły do podróżowania środkmi transportu, które mają powyżej dwóch siedzeń w rzędzie. Co więcej, pan Janusz upewniał się absolutnie na każdym kroku czy robimy to co powinnyśmy, czy odpowiednio kasujemy bilet, a w końcu, czy na pewno kierowca nas poinformuje na jakim przystanku wysiąść. Nie muszę chyba dodawac, że próby ‘przypadkowego’ zgubienia pana Janusza były bezowocne :DDD Niemniej jednak, trzeba uczciwie przyznac, że zaoszczędziłyśmy sporo na jego cennych, nomen omen, radach :)