Zniechęceni półkilometrową (to nie jest żart!) kolejką do Luwru, stwierdziliśmy, że spróbujemy dostać się do muzeum przy bardziej sprzyjających, popołudniowych wiatrach. Dlatego popędziliśmy na wystawę biżuterii i klejnotów Bulgari w Grand Palais. Wystawa ta jest jedynym tego rodzaju przedsięwzięciem w Europie. Po raz pierwszy, przy wsparciu chociażby greckich i włoskich oficjaliów firma zdecydowała się zebrać swoje kolekcje. W chronologicznym porządku została przedstawiona nie tyle historia samej firmy co ewolucja trendów jubilerskich i gustów wyselekcjonowanej publiczności. Okazało się, że wierną fanką tej biżuterii była Liz Taylor i Andy Warhol. Ta pierwsza twierdziła, że „Bulgari to jedyne słowo po włosku jakie zna”, a Warhol powtarzał, że sklep firmy nie jest sklepem, a „muzeum sztuki współczesnej”. Imponująca była także sama przestrzeń wystawowa, budynek praktycznie w całości przeszklony, wpuszczający morze światła do środka.
Kolejno, zdecydowaliśmy się na dłuuugi spacer w studencko-dekadencką dzielnice Montparnassu, gdzie przywitaliśmy Sorbonę i pomnik Balzaca dłuta Rodina oraz, ku mojemu szczeremu zdziwieniu, sporych rozmiarów polską księgarnię.
Drugie podejście do zwiedzania Luwru. I tu zastosowaliśmy myk :) W skrzydle przy ulicy Rivoli jest wejście do tzw. Karuzeli Luwru. Stamtąd przechodzi się do podziemnego „luwrowego” miasteczka: sklepy z pamiątkami, rząd restauracji, kawiarni (włącznie ze Starbucksem), poczta, księgarnie itp. Na końcu znajdują się security checki oraz kasy (automatyczne i tradycyjne) z których wchodzi się już bezpośrednio do wybranego skrzydła.
Samo muzeum staraliśmy się zwiedzić dość sumiennie, ale w miarę bezboleśnie. Najwięcej czasu należy poświęcić na skrzydlo Denona, jeśli chce się zobaczyć najsłynniejsze dzieła Luvru. Top Painting - Mona Lisa, jest oczywiście niesamowicie oblegana, najpierw przeszkodę stanowi chmara turystów, później ochroniarze z barierkami. Podobnie z innymi „głównymi atrakcjami”. Jest niesamowity rumor, oślepia błysk fleszy. Jednak jest dzieło, które rekompensuje trudy tej przeprawy – Nikke z Samotraki. Jest to mój zdecydowany faworyt, rzeźba, która swoim majestatem i pieczołowitością wykonania przyprawia o szybsze bicie serca. Stoi pięknie wyeksponowana u szczytu rozległych schodów, skąpana w spływającym z góry strumieniu światła.
A wieczorem, po trudach dnia, zafundowaliśmy sobie powtórkę z pysznych makaroników w Lauderee (http://www.laduree.fr/v1/index.htm), jak i odkryłam kolejny boski sklep Fauchon (przy placu Madelaine; http://www.fauchon.com/), gdzie można dostać ciastka, bagietki, jak i sałatki i przekąski lunchowe, wszystko przepięknie podane i pakowane. Oczy radowały się równie mocno jak kubki smakowe ;)